Po pysznym petit dejouner z pewnym żalem pożegnaliśmy nasz zaciszny hotelik z gajem pomarańczowym na dziedzińcu. Z samego Meknesu wyjeżdżaliśmy natomiast bez emocji - jakoś nas on nie zachwycił. Na dworcu mała niespodzianka: pociąg spóźnia się prawie godzinę co przy zmiennej pogodzie nie było najfajniejsze. W Fezie hotel znajdujemy całkiem szybko, choć trzeba było ostro targować się o cenę bo hotelarzom w głowach się poprzewracało - to chyba przez tą porę deszczową... Faktycznie przez cały dzień deszcz naprzemiennie ze słońcem. Wychodzimy na miasto - już zapada zmierzch więc tylko spacerujemy tu i tam. Na jakimś placu kupujemy zupkę z ciecierzycy, ale zjadam ją sam - Ala wymięka z powodów niezachowania przez straganiarza warunków higienicznych :) Resztę wieczoru błądzimy po uliczkach medyny trafiając na różne ciekawostki: farbiarnia skór, największy jaki widzieliśmy skład skórzanych wyrobów czy też drewniane rozpory podtrzymujące ściany budynków. Bo medyna nie jest w najlepszym stanie. Wieczór zamykamy wizytą w kawiarence. Popijając gorącą miętową herbatę przyglądamy się nocnemu Fezowi. I knujemy...
|