Dziś mamy jako tako określony plan: trochę zwiedzania, wizyta w knajpce internetowej żeby uaktualnić "dziennik podróży" a na koniec zakupy jakiś "suwenirów" bo zbliża się koniec wycieczki po Afryce. Na początek mkniemy do byłej dzielnicy żydowskiej mellah. Gwar i zamieszanie takie same jak w medynie. Jednak zabudowa wyraźnie inna - tu balkony mieszkań wychodzą na ulicę czego nie ma w dzielnicach muzułmańskich. Odwiedzamy synagogę a potem duży cmentarz żydowski który jest całkiem inny od cmentarzy żydowskich w Krakowie, Pradze, czy na południowym wschodzie Polski. Po drodze dyskretnie zrywam z rosnącego przy ścieżce drzewka kilka dorodnych pomarańczy - wyglądają smakowicie. Myjemy je i wcinamy w jakimś słonecznym zakątku. O godz. 1632 zaczyna się pierwsza tego dnia ulewa, ale my od paru chwil siedzimy przed nieco leciwym komputerem (z tym, że z całkiem szybkim łączem) w kafejce internetowej i pracowicie "update'ujemy" naszą podróżniczą stronę. Następnie ruszamy na zakupy. O ile ze zwiedzaniem nie było problemów (oprócz naganiaczy i naciągaczy) to dziś zakupy nie są sprawą łatwą - piątek jest taką niedzielą dla muzułman i wiekszość kramów jest pozamykana. Ale nie wszystkie. Wynajdujemy jakieś drobiazgi i handlujemy się twardo - jako starych wyjadaczy nie ruszają nas już ani teksty o berberach, ani "my friend from Poland this is special price for you", ani rwanie sobie włosów z głowy, ani krzyki, ani lamenty. Po tych całych teatrach dochodzimy do porozumienia i żegnamy się zadowoleni... Na koniec dnia jak zawsze słodka miętowa herbata... I całkiem przyzwoita kolacja.
|