Wrocław - Barcelona - Marrakesz - Aït Benhhadu - Warzazat - Casablanca - Rabat - Meknes - Volubilis - Fèz - Girona - Sant Feliu de Guixols - Wrocław


Kalendarz wycieczki
Listopad 2007
P W S Cz P S N
1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30

dzień dwudziesty drugi
dzień dwudziesty pierwszy
dzień dwudziesty
dzień dziewietnasty
dzień osiemnasty
dzień siedemnasty
dzień szesnasty
dzień piętnasty
dzień czternasty
dzień trzynasty
dzień dwunasty
dzień jedenasty
dzień dziesiąty
dzień dziewiąty
dzień ósmy
dzień siódmy
dzień szósty
dzień piąty
dzień czwarty
dzień trzeci
dzień drugi
dzień pierwszy

W razie pytań, spostrzeżeń
i komentarzy prosimy
o kontakt na e-mail:
wyprawy@comart.pl

Dzień dziesiąty - filmowa kazba, "berber from Poland" i powrót do Marrakeszu

komentarz dnia i pierwsze zdjęcie
rozmowy naukowe o skamielinach i minerałach
kazba przy drodze
negocjacje handlowe
Ala na szczycie
w drodze na szczyt wzgórza
widok na pustynie
jedno z wnętrz w kazbie
widok ogólny filmowej kazby
Komentarz dnia:
Wstajemy dość wcześnie - jak na wakacje oczywiście. Ruszamy na zwiedzanie kazby Aït Benhaddu. Jest to jedna z najlepiej zachowanych w niezmienionym stanie starych osad w górach Atlas. Wpisana jest zresztą na listę UNESCO. Ciekawostką jest to, że miejsce to szczególnie upodobali sobie filmowcy. Kręcone tu były sceny m.in. do: "Gladiatora", "Aleksandra" i "Klejnotu Nilu". Faktycznie jest malowniczo. Wspinamy się na szczyt wzgórza skąd roztaczają się piękne widoki na dolinę wyschniętej rzeki (jak wiekszość rzek w Maroku), góry i pustynny płaskowyż. Gdy schodzimy ze wzgórza trafiamy do ukrytego wśród ciasnej zabudowy sklepiku z różnymi "skarbami". Generalnie podchodzimy do zachęt zakupu ze spokojem, na zimno i wiemy, że nie damy sobie wcisnąć kitu. Gość jest jednak wytrawnym handlowcem i co chwilę wyciąga coraz to nowe cudeńka opisując je językiem prostym acz soczystym i zabawnym. Gdy dochodzi do momentu wyceny rzeczy, które ewentualnie mogłyby nas zainteresować, spokojnie diagnozujemy u sprzedawcy chorobę umysłową i zamierzamy wyjść. Facet jednak nie daje za wygraną - wyciąga jakiś notatnik na którym mamy wpisywać cenę która bedzie dla nas odpowiednia. Zabawa robi się ciekawa. Gdy podaję swoją cenę, handlarz prawie wpada w płacz, ale po chwili podejmuje grę nazywając mnie "berber'em from Poland". Przyznam się, że schlebiło mi to wielce bo berberowie to waleczne i dzielne tutejsze plemię. I tym niestety gość przytłumił mą czujność bo mimo nieśmiałych oporów przystał na cenę którą którymś tam razem wpisałem. Wypłaciłem kasę i staliśmy się właścicielami "special" naszyjnika ze srebra i malachitu (albo blaszki i plastiku...) oraz skamieniałego trylobita sprzed trzystu milionów lat...
Jakiś kilometr dalej, po przejściu na drugą stronę koryta rzeki widzę na straganie podobnego trylobita za połowę wyhandlowanej ceny. O naszyjniku wolę nie myśleć...
Powrotna droga do Marrakeszu jest również pełna wrażeń, a nawet bardziej. Udaje nam się mianowicie w czasie przerwy w podróży w wioskowym sklepiku zakupić pierwsze w Maroku dwa miejscowe piwka (w rozmiarze mikro), które cichcem popijamy sobie podczas dalszej podróży gawedząc z nowo poznanym niemieckim szwajcarem. W czasie postoju nawiązaliśmy również kontakty naukowo-handlowe. Minerały z Atlasu mam w plecaku...
w górę