Dzień dziesiąty - filmowa kazba, "berber from Poland" i powrót do Marrakeszu
|
komentarz dnia i pierwsze zdjęcie |
|
|
|
|
|
|
|
|
Komentarz dnia: |
Wstajemy dość wcześnie - jak na wakacje oczywiście. Ruszamy na zwiedzanie kazby Aït Benhaddu. Jest to jedna z najlepiej zachowanych w niezmienionym stanie starych osad w górach Atlas. Wpisana jest zresztą na listę UNESCO. Ciekawostką jest to, że miejsce to szczególnie upodobali sobie filmowcy. Kręcone tu były sceny m.in. do: "Gladiatora", "Aleksandra" i "Klejnotu Nilu". Faktycznie jest malowniczo. Wspinamy się na szczyt wzgórza skąd roztaczają się piękne widoki na dolinę wyschniętej rzeki (jak wiekszość rzek w Maroku), góry i pustynny płaskowyż. Gdy schodzimy ze wzgórza trafiamy do ukrytego wśród ciasnej zabudowy sklepiku z różnymi "skarbami". Generalnie podchodzimy do zachęt zakupu ze spokojem, na zimno i wiemy, że nie damy sobie wcisnąć kitu. Gość jest jednak wytrawnym handlowcem i co chwilę wyciąga coraz to nowe cudeńka opisując je językiem prostym acz soczystym i zabawnym. Gdy dochodzi do momentu wyceny rzeczy, które ewentualnie mogłyby nas zainteresować, spokojnie diagnozujemy u sprzedawcy chorobę umysłową i zamierzamy wyjść. Facet jednak nie daje za wygraną - wyciąga jakiś notatnik na którym mamy wpisywać cenę która bedzie dla nas odpowiednia. Zabawa robi się ciekawa. Gdy podaję swoją cenę, handlarz prawie wpada w płacz, ale po chwili podejmuje grę nazywając mnie "berber'em from Poland". Przyznam się, że schlebiło mi to wielce bo berberowie to waleczne i dzielne tutejsze plemię. I tym niestety gość przytłumił mą czujność bo mimo nieśmiałych oporów przystał na cenę którą którymś tam razem wpisałem. Wypłaciłem kasę i staliśmy się właścicielami "special" naszyjnika ze srebra i malachitu (albo blaszki i plastiku...) oraz skamieniałego trylobita sprzed trzystu milionów lat... Jakiś kilometr dalej, po przejściu na drugą stronę koryta rzeki widzę na straganie podobnego trylobita za połowę wyhandlowanej ceny. O naszyjniku wolę nie myśleć...
Powrotna droga do Marrakeszu jest również pełna wrażeń, a nawet bardziej. Udaje nam się mianowicie w czasie przerwy w podróży w wioskowym sklepiku zakupić pierwsze w Maroku dwa miejscowe piwka (w rozmiarze mikro), które cichcem popijamy sobie podczas dalszej podróży gawedząc z nowo poznanym niemieckim szwajcarem. W czasie postoju nawiązaliśmy również kontakty naukowo-handlowe. Minerały z Atlasu mam w plecaku... |
w górę |
|